Nie będę szczegółowo wyjaśniać na czym polega ten post. W skrócie chodzi o to, aby przez okres od dwóch do sześciu tygodni jeść tylko warzywa niskoskrobiowe (bez strączków) i niektóre owoce. Można je gotować, piec, dusić. Można używać przypraw (bez soli i cukru w składzie) oraz ziół.
Pierwszy raz usłyszałam o nim od mojej endokrynolog. Potem jeszcze od kilku lekarzy innych specjalizacji. Każdy z nich opowiadał o świetnych wynikach u swoich pacjentek. Post ma poprawiać codzienne funkcjonowanie w chorobach autoimmunologicznych, obniżać ciśnienie, pozytywnie wpływać na serce oraz zmniejszać stany zapalne.
Szczerze mówiąc opinie na temat tej diety są mocno podzielone (dietetycy odradzają). Ostatecznie przekonał mnie ortopeda i nagroda Nobla dla profesora Yoshinori Ohsumi, który opisał mechanizmy autofagii, czyli niszczenia wadliwych komórek organizmu w czasie głodówki.
W ostatnim czasie we znaki dawały mi się różne dolegliwości:
- zwyrodnienie i stan zapalny kręgosłupa w odcinku lędźwiowym (ponad trzy lata temu w ciąży wyskoczyły mi dwa dyski; od tamtej pory mam nawracającą z różną częstotliwością i mocą rwę kulszową; nie pamiętam dnia bez bólu pleców – czasem nie mogę się ruszyć),
- CRP w granicach 30 od czterech lat (to mnie akurat nie męczy, ale za to mój lekarz się mocno przejmował; dostałam nawet antybiotyk, ale nie pomogło; endokrynolog mówi, że przyczyną może być stan zapalny tarczycy),
- choroby autoimmunologiczne, a więc Hashimoto i choroba Gravesa-Basedowa (jestem “szczęśliwą” posiadaczką obu jednocześnie; aktualnie tych drugich przeciwciał mam nawet kilkakrotnie więcej, ale tarczyca, a właściwie resztki tarczycy, tkwi w niedoczynności; euthyrox 112),
- zaburzenia metaboliczne – insulinooporność (wyrzuty i spadki cukru dają mi w ciągu dnia nieźle w kość, brak koncentracji i chroniczne zmęczenie to moja codzienność),
- nadciśnienie (póki co leki biorę doraźnie),
- poza tym utrzymująca się od kilku lat anemia i problemy z nerkami (które właściwie ignoruję),
- tragiczna cera i problemy z utrzymaniem prawidłowej wagi.
Wszystkie te przypadłości (poza tarczycą) to efekt dwóch ostatnich ciąż.
Tydzień pierwszy – przygotowanie
Decyzję o poście podjęłam w jednej chwili. Siedzieliśmy z Robertem wieczorem przy stole i zaczęłam mu o nim opowiadać. Na śniadanie zjadłam ogórki, pomidory, paprykę i jabłko.
Doszłam do wniosku, że w pierwszym tygodniu postaram się jak najwięcej posiłków jeść według zasad postu, ale pozwolę sobie na odstępstwa. Jadłam głównie surowe warzywa i owoce. Raz zjadłam uduszoną z cebulą i papryką cukinię, raz gotowanego kalafiora z fasolką szparagową (strączek – wykluczony) i tyle z rzeczy gotowanych. Przez ten tydzień poza dozwolonymi rzeczami zjadłam dwie niecałe parówki (niskotłuszczowe z dobrym składem) oraz jednego placka ziemniaczanego, kilka bananów i garść orzechów nerkowca.
Mój żołądek jest przyzwyczajony do surowych warzyw i owoców, które są podstawą mojej diety na co dzień, więc żadnych problemów gastrycznych nie miałam.
Efekty
Trudno mówić o efektach po pierwszym tygodniu, ale coś się zmieniło:
- znacznie zmniejszył się ból kręgosłupa,
- waga spadła mi o kilogram (liczyłam na więcej),
- cera się poprawiła (zostały przebarwienia po starych pryszczach, ale nowe się nie pojawiają),
- mam wrażenie, że organizm pozbył się nadmiaru wody (twarz jest mniej opuchnięta, oczy się “otworzyły”)
- nie mam skoków cukru, a więc poziom energii przez cały dzień jest w miarę stabilny – nie tryskam jednak jakąś super formą,
- ciśnienie bez zmian (przed chwilą 153/95, więc wzięłam tabletkę).
Spektakularnie to nie wygląda, ale mnie motywuje do przejścia na właściwy post. Liczę, że wtedy rzeczywiście poprawią się moje wyniki. Jeśli wytrwam, na pewno dam znać i opiszę, co się zmieniło.
Życzcie mi powodzenia! 😉
Pingback: Warzywno-owocowy post dr Dąbrowskiej – tydzień drugi.