Reklamy medycznych suplementów diety dla dzieci denerwowały mnie od dawna. Ale wczoraj aż mną zatelepało. Podczas 20 minutowej jazdy samochodem, w radio usłyszałam 6 reklam suplementów diety, w tym jedna po drugiej reklamy: apetizera – “by niejadek zjadł obiadek” – oraz limitków, rzekomo ograniczających apetyt na słodycze! Osobiście staram się unikać tego typu produktów. Ale ile jest matek, które podadzą dziecku syropek lub kropelki w trosce o jego zdrowie? Przecież to niemożliwe, żeby prawo pozwalało na sprzedaż czegoś, co dziecku zaszkodzi.
Na jednych z pierwszych zajęć z marketingu, jakie miałam na studiach, omawialiśmy “rodziców” jako najłatwiejszą do sterowania grupę docelową. Reklamy produktów dla dzieci perfidnie wykorzystują nasze emocje! Bo kto nie chce dla swojego dziecka jak najlepiej? Szczególnie w dzisiejszych czasach. 30 lat temu matka pracująca od siódmej do piętnastej wracała do domu i i świat wymagał od niej zapewnienia dzieciom posiłku i ściągnięcia ich z podwórka o odpowiedniej godzinie, aby zdążyły odrobić lekcje. I tyle! Ewentualnie mogła wychowawczo dać pacholęciu w dupę za wybicie piłką okna na klatce schodowej. A gdy dziecko sprawiało problemy – w opinii otoczenia – była to tylko wina niegrzecznego gówniarza, który matki i jej krwawicy nie szanuje. Nie twierdzę, że brak świadomości wpływu postępowania rodziców na zachowanie dziecka był pozytywem tamtych czasów, ale miał jedną zasadniczą zaletę – ograniczał rodzicielską frustrację. Dzisiaj w rodzica niemal od momentu poczęcia dziecka wtłaczane są wyrzuty sumienia. Nie jest ważne jak postępuje – otoczenie zawsze pokaże mu, że wszystko może robić lepiej. Dzisiejsza mama czuje się winna za każde niewyraźnie wypowiedziane przez jej dziecko słowo, za każdą krostkę i za każdy szczegół, którym jej dziecko różni się od obrazu dziecka idealnego. Wskutek tego jest ona niezwykle podatna na wszelkie działania marketingowe, tym bardziej te stosowane przy sprzedaży produktów, które bez wysiłku mają w cudowny sposób naprawić jej nieidealnego bobasa. Działania, które wykorzystują nasz podstawowy instynkt przetrwania gatunku, czyli nic innego, jak chęć zapewnienia swojemu potomstwu jak najlepszych warunków życiowych. I założę się, że istnieje masa ludzi, którzy dają się na to nabierać.
Poza tym, zastanówcie się: co to za metoda wychowawcza? Poprzez podawanie dzieciom tego typu środków uczymy je, że na każdy kłopot znajdzie się magiczna pigułka. Po co uprawiać sport, po co zdrowo komponować dietę? Po co się uczyć? Złe wyniki w nauce to wina braku koncentracji, a tej przypadłości pozbędziemy się za pomocą musujących tabletek “sesja”. Nie działa? Ojej… Może jakiś inny suplement, na cięższe przypadki?
I jeszcze najgorsze zagrożenie – uzależnienie od leków. Podawanie dzieciom syropów, tabletek i pigułek to świetna droga do zapewnienia im takiej przyszłości. A na uzależnienie od leków, Drodzy Państwo, często się umiera. Niestety z własnej woli wychowamy pokolenie ćpunów.

Niestety koncerny farmaceutyczne nie od dzisiaj dbają o to by mieć coraz więcej pacjentów. Przykre że robią to już nawet kosztem dzieci
Kiedyś w desperacji podawałam apetizer, który totalnie nic nie dawał.
Też nam się zdarzyło w desperacji podać jakiś suplement. Jednak zazwyczaj pediatra wybija mi takie rzeczy z głowy, zanim zdążę o tym pomyśleć 😉
Nadopiekuńczość, udawanie ,że nie ma problemu, koncentrowanie się tylko na dziecku-to najczęstsze błędy popełniane przez rodziców dzieci .
Tych problemów nie znamy – wielodzietność sprawia, że trudno jest poświęcić każdemu dziecku tyle czasu, aby go osaczyć 😉