Próbuję ostatnio doszukać się pozytywów zdalnego nauczania. Trochę na przekór i na zasadzie doszukiwania się obrazu szklanki do połowy pełnej. Pewna znajoma, która otworzyła restaurację tuż przed lockdown’em i która jakoś tam sobie w czasie tego lockdown’u radzi, napisała fajne zdanie: “Nie należy się przejmować tym, że znalazło się w czarnej d…e, gdy nie można z niej wyjść – należy się przejmować tym, jak się w tej d…e urządzić.”. Staram się obserwować moje dzieci i wyłapywać ich problemy emocjonalne (i nie tylko), jednak skutki ostatnich miesięcy tak bardzo biją po oczach, że nawet nie trzeba się szczególnie wysilać.
Moje dzieci straciły motywację. Co dziwne mam wrażenie, że dzieje się to falami. Są dni, gdy kompletnie nie widzą sensu otwierania laptopa, i robią to niemal na siłę. Jednak zdarzają się i takie, szczególnie gdy osiągną jakiś mniejszy lub większy sukces, że zauważają efekty swojego wysiłku i chcą więcej. Zauważyłam w tym wszystkim, że piekielnie ostro i celnie punktują każde potknięcie nauczycieli. Z jednej strony czują się zawiedzeni, z drugiej jest to dla nich doskonałe wytłumaczenie. Po co się starać, skoro nauczyciele się nie starają.
W naszym kraju edukacja przed erą koronawirusa oparta była bardziej na hierarchiczności i zależności niż współpracy. Nie oceniam teraz modelu, chociaż mam jakieś swoje przemyślenia, ale po pierwsze nie zetknęłam się nigdy empirycznie z pracą z grupą młodzieży czy dzieci, po drugie moje przemyślenia opieram tylko i wyłącznie na podstawie swoich obserwacji, a moje własne dzieci stanowią bardzo niereprezentatywną ilościowo próbkę, aby oceniać cały system edukacji. Są ludzie mądrzejsi ode mnie w tej kwestii i niech oni się tym zajmują. Ale do brzegu. System opierał się na założeniu, że nauczyciel to ten ważniejszy, a dzieciaki powinny go słuchać. Porażka na polu edukacyjnym czy wychowawczym zazwyczaj traktowana była jako porażka dziecka. Młodzież dostawała niewiele komunikatów, że “hej, tworzymy zespół, twój sukces jest naszym wspólnym celem”. Nie chcę obarczać tu winą nauczycieli, bo jest wielu, którzy naprawdę się starają, jednak ilość napotykanych przez nich przeszkód skutecznie utrudnia im pracę. W tym same dzieciaki, postawa rodziców, organizacja szkoły, jej powszechność czy zwyczajnie brak czasu, który pozwoliłby indywidualnie podejść do ucznia.
Przeniesienie tej relacji na system zdalny sprawiło, że uczniowie nie czują, że nauczyciel gra z nimi w jednej drużynie. Nawet gdy o tym zapewnia, to za chwilę wystawia ocenę, co przez dzieciaka odbierane jest jako dowód na coś zupełnie przeciwnego. Zapala się lampka “ktoś mnie ocenia, czyli pracuję dla czyjejś oceny”.
Widząc problemy z jakimi zmagają się moje dzieci i chcąc jakoś im pomóc założyłam trzy rzeczy:
- Zdrowie (w tym, a właściwie szczególnie, psychiczne) jest najważniejsze.
- Skupienie się na pozytywach.
- Empatia w stosunku do nauczycieli.
Ad 1. Zdrowie.
Moje dzieci nigdy nie były w żaden sposób karane za gorsze oceny. Teraz tłumaczę im, że odpuszczanie nie jest niczym złym. Oczywiście w granicach rozsądku. Trzeba znaleźć balans pomiędzy odpuszczaniem, gdy jest ono potrzebne, a wymówkami.
Ad 2. Skupienie się na pozytywach.
Tu był problem. Pozytywów obecnej sytuacji sama nie widzę zbyt wielu, jednak zauważyłam kilka ważnych zmian. Przede wszystkim umiejętność samodzielnego organizowania własnej pracy moje dzieci mają na o niebo lepszym poziomie niż przed lockdown’em. Piotrek doskonale dostrzega przyczyny spadku motywacji, świetnie analizuje swoje postępowanie. Zdalne nauczanie wymogło na nich samodzielną pracę w obszarach, które wcześniej mieli podane na przysłowiowej tacy. To dało im poczucie sprawczości. Generalnie samokontrola na koronawirusie zyskała.
Ad 3. Empatia w stosunku do nauczycieli.
Tu wrócę do hierarchiczności systemu. Aby błąd nauczyciela, do popełnienia którego nauczyciel ma zresztą pełne prawo, nie działał na moją młodzież demotywująco, postanowiłam nauczyciela uczłowieczyć. Chciałam, aby zauważyli po drugiej stronie człowieka, nie tylko gadającą z ekranu głowę. I to człowieka, który również znalazł się w patowej sytuacji, którego cele pokrywają się z ich celami.
Próbowałam. Mówiłam o wyłączonych kamerkach, o tym jak czuje się nauczyciel nieotrzymujący odpowiedzi, o interakcji, o uczuciach i o tym, że trzeba się wspólnie starać. Ale miałam wrażenie, że to wszystko trafia do nich jak kulą w płot. Podchodziłam z różnych stron i czułam, że słuchają, przytakują, ale niewiele rozumieją. I tu przyszedł mi z pomocą pan od polskiego. Zupełnie nieświadomie zresztą.
Gość wprowadził na swoich lekcjach pewną metodę. Raz w tygodniu lekcję prowadzą uczniowie. Co tydzień inny dwu-, trzyosobowy zespół. Są to lekcje powtórzeniowe do egzaminu ósmoklasisty. Nie jest to dla dzieciaków nowy materiał.
W tym tygodniu przyszła kolej Gabrysi. Najpierw obserwowałam jej przygotowania. Wykazała się dużym zaangażowaniem i widziałam, że współpraca z koleżankami bardzo ją cieszy. Kombinowały, wymyślały, dyskutowały – przy okazji bezwiednie same powtarzały i utrwalały sobie materiał. Gabi co chwilkę przybiegała do mnie z pomysłami. “A wiesz? Zrobiłyśmy kahoota (rodzaj quizzu). Dałyśmy podchwytliwe pytania. Każdy się łapie!”.
Aha! Jest szansa, trzeba ją wykorzystać – pomyślałam. Tym bardziej, że kiedyś Piotrek powiedział mi, że ma wrażenie, że ambicją nauczycieli jest złapanie go na niewiedzy, więc dzwoneczek w mojej głowie bił jak szalony. Zapytałam moją córkę, czy zależy jej na tym, żeby klasa nie wykonała zadania, czy odwrotnie. Porozmawiałyśmy o tym, poprosiłam, aby postawiła się w roli nauczyciela.
Na drugi dzień odbyła się lekcja. Lekcja się udała, moje dziecko pękało z dumy, ocena w dzienniku dawała namacalny dowód na wartość wysiłku, ale jednak coś ją gryzło. W końcu wyrzuciła to z siebie: “wiesz, strasznie głupio się gada do czarnego ekranu, gdy nie wiesz, czy ktoś cię w ogóle słucha, chociaż wiedziałam, że pan to robi na pewno”.
Całe moje wielogodzinne gadanie nie przyniosło rezultatu. Empatia jest frazesem dopóki faktycznie nie zmierzymy się z sytuacją, w której współodczuwamy. Nie mogę wymagać od dzieci wyobrażania sobie, co czuje dorosły, bo dla nich uczucia, których sami nie doświadczyli, są abstrakcją. Z drugiej strony, jeżeli stawiam siebie w roli narratora i nie pozwalam dziecku dojść do głosu, ma ono pełne prawo wymagać ode mnie rozwiązania trudnej sytuacji, odpowiedzialności za swoje błędy i wypominać mi potknięcia.
Zwracam się w takim razie do Was nauczyciele, rodzice, może uczniowie, wszyscy którzy tu trafiliście – działajcie zespołowo. Nie podejrzewajcie się wzajemnie o celowe oszukiwanie, kombinowanie, czy inne negatywne działania. Wszyscy jesteśmy zmęczeni, a to rodzi frustrację. Pokażcie swoje człowieczeństwo, przyznawajcie się do błędów czy słabości, grajcie w jednej drużynie, pokażcie wartość wspólnych starań. Urządźmy się razem w tej d…e, skoro nie widać szans, żeby się z niej wydostać.