You are currently viewing Magia macierzyństwa

Magia macierzyństwa

Gdy dawno temu byłam w pierwszej ciąży, internet nie był jeszcze medium, w którym influencerki roztaczały aurę lukrowanego macierzyństwa. Owszem, z gazet i książek patrzyły na mnie uśmiechnięte mamy z dziećmi przy piersi, a ja oczekiwałam na narodziny synka roztaczając w wyobraźni słodkie obrazy małych stópek i delikatnie zmęczonej, łagodnie promieniejącej radością mnie, siedzącej w fotelu bujanym w dżinsach sprzed ciąży i maleństwem w ramionach. Koniecznie w białej bluzce i na bosaka.

Następnie odkryłam, że magia macierzyństwa naprawdę istnieje. Tylko raczej przypomina czarną magię, czy inne voo doo. Z pewnością polega na rzucaniu zaklęć, właściwie autozaklęć, bo ich działanie odczuwa głównie autorka wypowiadanych słów. Ponieważ nie natknęłam się jeszcze nigdzie na zestawienie podstawowych formuł, postanowiłam stworzyć tu minikompendium, swoisty przewodnik dla poczatkujących adeptek magii macierzyństwa.

Zanim wymienię te najbardziej powszechne magiczne formuły, pragnę zwrócić uwagę na fakt, że moc zaklęcia zależy również od tego, w jaki sposób się je wypowiedziało, a ilość świadków i ich hierarchia społeczna/zawodowa, mają na czary niebagatelny wpływ. Najmniej dotkliwe są konsekwencje zaklęć “pomyślanych”, gdy nie mamy śmiałości wypowiedzieć ich na głos. Gorsze są te rzucane barwą głosu świadczącą o pewności wypowiadanych słów w kierunku wielu osób, a najcięższe, gdy odbiorcą jest pracodawca lub pracownik medyczny.

Wróćmy jednak do meritum, czyli minikompendium. Postanowiłam odbiec w nim od kolejności alfabetycznej na rzecz chronologicznej, bo w takim porządku najczęściej poznajemy owe zaklęcia. Co najdziwniejsze, nauka przychodzi nam samoistnie.

Zaklęcie pierwsze:

1. “Przeczytałam chyba wszystko o porodzie. Przygotowałam plan. Urodzę świadomie, spokojnie, w pełni naturalnie, bez golenia, lewatywy, nacinania i znieczulenia.”

Możemy jeszcze dodać “wsłucham się w swoje ciało” lub “kobiety rodzą od tysięcy lat, to i ja dam radę, to nie może być aż tak trudne“. Rzuciłam to zaklęcie świadomie tylko raz. Wypowiedziałam głośno przy personelu medycznym szpitala. Ostatecznie moje ciało traciło przytomność i nie byłam w stanie się w nie wsłuchać. Błagałam o znieczulenie. A gdy z powodu omdleń założono mi na twarz maseczkę z tlenem, pokiwałam jedynie głową, że zgadzam się nawet na nacięcie na pół tyłka, byle tylko wreszcie wyjęto ze mnie dziecko, a w myślach między kolejnymi podkręconymi oksytocyną (bo maluch się zaklinował) skurczami, pojawiło się jakże błyskotliwe “to już wiem, co czuje człowiek nabijany na pal” i przebłysk zrozumienia dla dzieł Sienkiewicza. Przy kolejnych trzech porodach użyłam zaklęcia “cóż, najwyżej umrę” i “proszę robić, co uważacie za stosowne”, co sprawiło, że były to trzy porody wynagradzające ten pierwszy.

2. “Będę karmić piersią, bo to najlepsze dla mojego dziecka. Natura nie mogła aż tak skomplikować tego rozwiązania, skoro nawet zwierzęta sobie radzą.”

Gdy zaklęcie zakończymy wzmocnieniem w postaci pytania “Co może pójść nie tak?“, odpowiedź dostajemy niemal natychmiast: złe przystawianie, nieumiejętność uchwycenia, za krótkie wędzidełko, płaska brodawka, zapalenie piersi, nawał pokarmu, pękająca do krwi skóra na brodawce, wywołująca potworny ból (i natrętne myśli, czy moje dziecko pije jeszcze mleko, czy już moją wyssaną z rany krew?), doprowadzająca do łez obkurczająca się w trakcie karmienia macica, żółtaczka powodująca senność i niechęć do aktywnego ssania u dziecka, stres powodujący problemy z produkcją pokarmu. No długo by wymieniać. Na szczęście często dochodzi też do odkrycia, że na część problemów, jest antidotum. Takie trochę “weźmisz czarno kurę…” niczym Jakub Wędrowycz, tylko w tym przypadku “weźmisz liść zielonej kapusty, pobijesz go tłuczkiem do kotletów i wpierdzielisz do stanika, a potem zawołasz babę doradcą laktacyjnym zwaną“. A po kilku latach będziesz z rozrzewnieniem patrzeć w lidlu na młodych facetów z paniką w oczach ściskających koszyk z paczką pieluch w rozmiarze “0” i główką kapusty.

3. “Zasnęło przy piersi. Odłożę je do łóżeczka i odpocznę”.

To bardzo skomplikowane zaklęcie. Wywołuje różne reakcje w zależności od postępowania osoby je rzucającej. Pierwszą konsekwencją tych słów może być po prostu niemożność odłożenia malucha do łóżeczka. Dziecko, które jak się okazuje, ma zamontowany gdzieś w środku miernik wysokości nad poziomem morza oraz wskaźnik pion/poziom, reaguje na najmniejszą zmianę otwarciem oczu i wrzaskiem. Jednak niektóre z dzieci, zwłaszcza na samym początku życia, tuż po wypowiedzeniu przez ich rodzicielkę wyżej wymienionych słów, nadymają się nieznacznie, a następnie z uczuciem niewymownej ulgi wypisanej na ich małych twarzyczkach, wydają dźwięk świadczący o pojawieniu się czegoś na kształt jajecznicy w pieluszce.

I tu mamy kulminację zaklęcia i moment, gdy możemy skomplikować je jeszcze bardziej. Scenariusze są dwa, w zależności od tego, co postanowimy.

Po myśli “zmienię mu ostrożnie pieluchę, może się nie obudzi” wiemy już, że się obudzi, a całą operację usypiania i karmienia zaczniemy od nowa, mając niemalże pewność, że i tym razem zwieńczona zostanie pojawieniem się kolejnej porcji jajecznicy.

Jest też drugi sposób, aby rozwinąć zaklęcie. To oczywiście “jak pośpi pół godziny z kupą, to nic mu się nie stanie“. Ha ha! O naiwne! Wtedy przekonacie się, czym jest odparzenie sto pięćdziesiątego trzeciego stopnia i poznacie takie nazwy jak “bepanthen” oraz “sudocrem”, a najskuteczniejszy okaże się znowu sposób rodem ze średniowiecza, czyli kąpiel w krochmalu.

4. “Kiedy ono w końcu zacznie siedzieć, chodzić, mówić?”

Ostrzegam: nie zadajemy tego pytania. Cieszymy się z tego, co mamy aktualnie. Każda nowa umiejętność dziecka to sto tysięcy nowych problemów dla rodzica. Najgorsze jest chodzenie. One nie chodzą. One spierdzielają, wspinają się na meble, lecą przed siebie uderzając głowami o stoły, krzesła i każdy dostrzeżony kant. Mobilność i wyćwiczona motoryka sprawiają dodatkowo, że dzieci próbują zjeść wszystko, co wpadnie im w łapki, zrzucić wszystko, co tłukące na podłogę i wpaść na milion pomysłów, gdzie pójść, żeby zrobić sobie krzywdę. A potem zaczynają mówić. Od rana do wieczora. Bez przerwy. Nawet przez sen. Czasem robią przerwę w mówieniu. Wtedy śpiewają.

5. “Jest promocja pieluch, kupię na zapas”

Dwa dni później ni stąd, ni zowąd, maluch sam postanawia się odpieluchować, a Wy zostajecie z szafą pełną pampersów. Tylko niech Wam do głowy nie wpada, żeby się ich pozbyć. Zaraz po tym dziecko zaczyna z powrotem sikać w majtki. Jest jeszcze jedna rzecz: spakowanie i oddanie komuś małych ubranek, bo na pewno się już nie przydadzą, często kończy się dwiema kreskami miesiąc później.

6. “Na pewno nie chcesz zrobić siku, zanim włożymy kombinezon, buty, spodnie narciarskie, kurtkę, czapkę, rękawiczki i obwiążemy cię od stóp do głów szalikiem?”

Możecie być pewne, że gdy w pocie czoła, łapiąc uciekające przy każdej okazji dziecko, uda się Wam ubrać go w taki sposób, jaki jest konieczny, ono najsłodszym na świecie głosem zawoła “mamoooo, chcę kupę i siku!”. Albo bez wołania narobi w gacie.

7. “Maluszek pójdzie do przedszkola, a ja wrócę do pracy”.

To działa od pierwszego dnia w przedszkolu. Najpierw adaptacja i wyrzuty sumienia, że jesteście okropnymi matkami zostawiając “bombelka” na pastwę strasznych przedszkolanek. Potem zaczynają się choroby, bo dziecko pierwszy raz wchodzi w interakcję z mikrobami. Tydzień w przedszkolu na dwa tygodnie w domu, to zupełna normalka. Nie wrócicie do pracy, jeśli nie macie babci/niani na podorędziu.

8. “Zmienię pracę na zdalną, jakoś to ogarnę”.

Jakoś. Tak właśnie jest: jakoś. Nie wiem, skąd nagle znajdujemy w sobie tyle siły, ale uwierzcie mi w tym momencie życia możecie na spokojnie w cv wpisywać umiejętności takie jak: praca pod presją czasu (ba! pokusiłabym się o stwierdzenie “praca pod presją wszystkiego”), wielozadaniowość, umiejętność spania w dwugodzinnych blokach przez kilka lat z rzędu. Pikuś. Da się zrobić. Po dziesięciu latach będziecie potrzebować xanaxu, ale da się.

9. “Dzieci ostatnio nie chorują, wezmę dodatkowe zlecenie”.

U mnie zazwyczaj zaczyna się od telefonu do któregoś z moich zleceniodawców i nieostrożnego wypowiedzenia tych właśnie słów. Zawsze zapominam, że to zaklęcie. Następnie niemal równocześnie pojawiają się e-mail z wytycznymi do projektu i telefon z przedszkola, że “proszę odebrać dziecko, bo ma gorączkę”. Czasem gorączka zmienia się na rzyg. Albo na wrzask, że boli ucho. Po dwóch dniach od pierwszych objawów u dziecka, zaczynają się one pojawiać i u mnie. I u reszty członków rodziny. Nawet u psa.

10. “Udało się trochę oszczędzić, kupię sobie coś fajnego”.

To jest dopiero zaklęcie! Najczęściej powoduje problemy z alternatorem, akumulatorem, skrzynią biegów, zawieszeniem i innymi pierdołami w samochodzie, ewentualnie uraz nogi, który wymaga natychmiastowego rezonansu magnetycznego za 600 zł, bo na NFZ w trybie pilnym to za pół roku (to u nas aktualnie), pękniętą rurę, która zalewa cały dom lub prozaiczne: “wszyscy jednocześnie wyrośliśmy z bucików”

Jako, że właśnie cierpię, po nieostrożnym wypowiedzeniu słów:

11. “Ostatnio wszystko się jakoś układa, tylko kilka dni, a ja tyle zrobiłam!”,

czyli ostatniej na dzisiaj magicznej formuły, zostawię Wam fakt istnienia “magii macierzyństwa” do przemyślenia i nieśmiało zapytam, czy i Wy odkryłyście jakieś zaklęcia?

Ps. Wszystkim, którzy mają ochotę rzucić we mnie słowami “trzeba było nie rodzić tylu dzieci, to byś nie narzekała” zwracam z góry uwagę, że wpis jest stworzony z przymrużeniem oka. 😉

Dodaj komentarz