You are currently viewing A wiosna była piękna tego roku…

A wiosna była piękna tego roku…

24 lutego dotarła do nas informacja o napaści Rosji na Ukrainę. Moja pierwsza myśl była absurdalna. Zastanawiałam się, jak to jest możliwe, że słońce tak pięknie świeci. Pogoda za oknem była tak wspaniała, że wydawała się wręcz złośliwym chichotem losu. Od razu przyszedł mi do głowy wiersz o żołnierzach z Westerplatte i sparafrazowałam jego wers we wpisie na prywatnym profilu: “A wiosna była piękna tego roku…”. Są takie chwile w historii, w których oczywistym wydaje się, że świat powinien się zatrzymać. Bo jak żyć, jak cieszyć się słońcem, jak się uśmiechać, gdy kilkaset kilometrów dalej zwyrodnialcy ostrzeliwują szpital dziecięcy? Gdy tuż za granicą dzieci pomagają w przygotowaniu koktajli Mołotowa? Gdy tuż obok umierają ludzie?

Patrzyłam na przesuwające się w mediach obrazki, na uciekające rodziny, na płaczące dzieci i nie potrafiłam sobie tego poukładać w głowie. Ryczałam.

Jednocześnie przypomniałam sobie sytuację sprzed ośmiu lat. W trakcie wydarzeń na Majdanie wyraziłam swoje współczucie dla Ukrainy. Moja ciocia bardzo się wtedy zdenerwowała. O Wołyniu w moim domu nikt nie mówił. Wiedziałam, że babcia uciekła z terenów dzisiejszej Ukrainy. Że przepadł cały majątek. Mój pradziadek prowadził hurtownię tytoniu w Uściu Zielonym pod Stanisławowem (dzisiejszy Iwano-Frankiwsk). Ale nikt w domu mi nigdy nie wyjaśnił, czym dla naszej rodziny była zbrodnia wołyńska. Babcia nigdy nie opowiadała o tym, co przeżyła. Wiedziałam tylko tyle, że przeżyła dzięki temu, że udawała Ukrainkę. Że cudem nie zginęła wraz z innymi pasażerami, gdy wykoleił się pociąg, którym jechała. Że niemiecka kula ominęła jej głowę tylko dlatego, że sekundę wcześniej zaswędziało ją kolano. Że nie chciała schodzić do schronu podczas alarmu bombowego, ale gdy gnana dziwnym przeczuciem zeszła tam ten jeden jedyny raz, to dom, w którym mieszkała, został zbombardowany. Że nie umarła na tyfus, jak wielu ludzi obok niej. Nie wiedziałam, co przeszła w czasie rzezi. Wtedy się dowiedziałam. W 2014 roku.

Moim pierwszym odruchem kilka dni temu był telefon do babci. Oczywiście obudziły się jej wspomnienia.

– Aniu, my już nie miałyśmy siły spać w stogu siana. Chorowałyśmy. Mama miała tyfus. Przestałyśmy się ukrywać. Codziennie wieczorem byłam pewna, że właśnie tej nocy umrę. Została mi jedynie nadzieja, że gdy przyjdą, to mnie zastrzelą. Żeby tylko nie rżnęli, żeby tylko nie rżnęli. Z wycieńczenia zasypiałam z tym zdaniem na ustach. – opowiadała babcia. – Chciałam się stopić ze ścianą. Stać się niczym. Żeby tylko nie rżnęli. Albo rżnęli tak, żebym szybko umarła. – Moja babcia do tej pory płacze, gdy wspomina o tamtych wydarzeniach.

W pierwszych chwilach myślałam, że moje współczucie dla Ukrainy będzie potwarzą dla niej i jej historii. Że nie powinnam… Tylko że nie można karać małych dzieci za zbrodnię ich pradziadów. Żadne dziecko nie powinno przeżywać tego, co ona przeżyła osiemdziesiąt lat temu. Nie widzę dzisiaj innej możliwości, jak zrobić wszystko co w naszej mocy, aby pomóc poszkodowanym. To zwykły ludzki odruch.

Musimy przeciwstawić się szaleńcowi. Wojna nie jest dla dzieci. Wojna nie jest dla ludzi.

Dodaj komentarz